Rozmawiałem wczoraj z kolegą, który prowadzi prywatne liceum i walczy o przetrwanie. Motywuje go przekonanie, że ma naprawdę wartościowy program wychowawczy oparty o „kompetencje kluczowe”. Nie dopytałem jakie są te kompetencje kluczowe ale wiem, że ta szkoła patrzy na swoich uczniów szerzej niż tylko na mózgi, które trzeba napełnić danymi- czyli widzi w człowieku więcej niż tylko chodzący pendrive.
Godzinę później wszedłem do grupy pięciolatków w przedszkolu i zobaczyłem taką scenę: w oczekiwaniu na moje zajęcia nauczycielka ustawiła dzieci w rzędzie i każdemu z nich rzucała pluszową piłkę, którą dziecko musiało złapać, a potem celnie odrzucić do Pani. Przyglądałem się temu przez chwilę, z „psychologiczną zgrozą” słuchałem jak moja koleżanka mówi „jeszcze raz” do tych dzieci, którym nie udawało się za pierwszym razem i zrozumiałem, że właśnie patrzę na kształtowanie KOMPETENCJI KLUCZOWYCH. Złapać piłkę, odrzucić ją i poradzić sobie z frustracją, jak coś nie wychodzi od razu- oto czego potrzebuje nauczyć się dziecko. Stąd będzie brała się jego pozytywna samoocena, na tym opierać się będzie jego pozycja w grupie, dobre samopoczucie i to zarówno psychiczne jak i fizyczne. Ja mam prawie pięćdziesiątkę i pamiętam inny świat. Pod moim blokiem w Gdańsku była piaskownica i huśtawka. Przy sąsiednich blokach trzy place zabaw, zbudowane- o zgrozo- w większości z betonowych kręgów jak w studni. Spędzaliśmy tam całe popołudnia. Wiosną, jak dzień się wydłużał, rysowaliśmy trzy kreski kredą na chodniku i graliśmy do zmierzchu w dwa ognie. Jak nie byliśmy w szkole, to byliśmy na podwórku.
Dzisiaj dzieci nie widać na podwórkach. Są zawożone do przedszkola i przywożone z niego. Rodzice wnoszą je po schodach na rękach albo jadą jedno piętro windą, a po południu zawożą na integrację sensoryczną, judo, MMA i inne coraz to ciekawiej nazywane zajęcia ruchowe, żeby się dobrze rozwijały. Jeśli natomiast chcą pobawić się w piasku to mają piasek kinetyczny rozsypany na foliowym podkładzie, żeby łatwo było posprzątać. Terapeuta SI to zawód istniejący od dwóch dekad, podobnie zresztą jak obecność psychologa w przedszkolach i szkołach. Dlaczego? Czy moje pokolenie wyrosło na jakąś patologię? Czy nam po tych piaskownicach, huśtawkach i placach zabaw czegoś brakuje? Wydaje się, że nie, a wręcz mamy się lepiej niż wielu wyterapeutyzowanych profesjonalnie młodych ludzi. Może warto zacząć łączyć kropki?