Mamy teraz w przedszkolu „tydzień o ruchu drogowym”. Koleżanki nauczycielki odmieniają przez wszystkie przypadki „zielone”, „czerwone” i „zebrę”. Najczęściej używany czasownik to „rozejrzeć się” we wszystkich osobach i liczbach. Uczą dzieci, żeby umiały bezpiecznie przejść przez ulicę. Pamiętam, że jak byłem dzieckiem, to też była to jedna z najpoważniejszych i najdłuższych życiowych lekcji. Mama, tata i obie babcie uczyły mnie, żebym był bezpieczny. Wszystkie sąsiadki uczestniczyły w tym procesie, bo jak tylko któraś zauważyła, że ktoś z nas- dzieci- nie zachował się stosownie na przejściu, to natychmiast udzielała pouczenia, po czym szła do mamy, żeby jej zameldować niedociągnięcie (dziś nie do pomyślenia, żeby upomnieć cudze dziecko…). No i rzeczywiście patrzyliśmy długo w lewo, prawo i znowu lewo, żeby ocalić życie.
Dzisiaj mamy przed szkołą Panią lub Pana „stopkę”, który robi robotę za dzieci. Ubrany w odblaskowy kubrak, z wielkim znakiem „Stop” na kiju, niczym drogowy biskup zatrzymuje samochody, żeby było bezpiecznie. Dobrze, bo przecież bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze. Tylko czy nie jest to przyzwyczajanie dzieci do pozbywania się odpowiedzialności? Czy to nie uczy dzieci, że ktoś inny zatroszczy się o ich bezpieczeństwo? Jak powiedział mój syn: „robi robotę, dzieci nie muszą już myśleć na przejściu”. Jeśli cokolwiek się wydarzy na przejściu przed szkołą natychmiast pojawia się pytanie „gdzie był wtedy STOPKA i czy był trzeźwy”. Dochodzenie rusza jednym torem. Nikt natomiast nie pyta czy dziecko się rozejrzało i czy kierowca aby patrzył przed siebie, a nie w ekran smartfona.
Od bezpieczeństwa na przejściu mamy dzisiaj swoich ludzi. Właściwie to coraz więcej obszarów jest obsadzonych przez profesjonalistów, którzy myślą za nas i pomagają nam podejmować życiowe decyzje. Choćby mój zawód jest teraz narażony na taką pokusę, bo przecież z każdym pytaniem idzie się do psychologa. Ludzie potrafią się rozwieźć, bo „psycholog powiedział…” Takie podejście jest wygodne, bo odpowiedzialność to ciężar i miło przerzucić go na kogoś innego. Tylko, że na końcu takiego treningu pozbywania się odpowiedzialności jest „NIE-MYŚLENIE”. Można się tak głęboko przyzwyczaić do tego, że wszyscy wszystko robią za mnie, że dojdzie się do miejsca, gdzie wystarczy włączyć serwis informacyjny, żeby usłyszeć co się myśli. Tego nie chcemy?
PS. Klikając w reklamę na moim blogu wspierasz mnie finansowo, dziękuję!