Dzieciaki pokaleczone przez rodziców… z miłości…

Dawno, dawno temu usłyszałem taki żart: dziecko nie mówiło. Wszyscy specjaliści zostali odwiedzeni, wszelkie badania wykonane i nic. Dziecko absolutnie nigdy się nie odezwało. Pewnego niedzielnego popołudnia podczas obiadu nagle dwunastoletni już bohater, ni z tego, ni z owego zapytał:

– A kompotu nie będzie?

Wszyscy oniemieli i nagle ktoś z domowników zapytał:

-To Ty umiesz mówić?

-No tak.

-To dlaczego dotychczas nigdy nic nie mówiłeś?

-Bo zawsze był kompot.

Ha, ha, ha… Kiedyś to był żart, a dzisiaj? Dzisiaj mam wrażenie, że w pracy spotykam się z nowym zjawiskiem wśród młodzieży. To znaczy zjawisko nie jest nowe, ale jego nasilenie owszem. Otóż mówię o fali dzieciaków, którym nic się nie chce. Tacy zawsze oczywiście byli, ale nowe jest jeszcze jedno- te dzieci są otoczone dorosłymi, którym się chce za nich. Może to owoc dominujących dzisiaj pomysłów na wychowanie dzieci, a właściwie na nie-wychowanie dzieci. Dziś wielu rodziców po prostu podąża za dzieckiem, starając się być na tyle delikatnym i absolutnie nieinwazyjnym, żeby nie zakłócić praw naturalnego rozwoju. Tylko pytanie- jeśli zechcesz je sobie postawić- dokąd zwykle prowadzi rozwój pozostawiony sam sobie? Raczej do wygodnego osadzenia się w strefie komfortu. Rodzice pomimo podpowiedzi zdrowego rozsądku wydają się ślepo wierzyć, że ich dziecko kiedyś samo zrozumie, samo zechce, spróbuje, zawalczy, zmęczy się, postara itd. Może nawet tak będzie, tylko niestety jeżeli już to zdarza się to w trzeciej, czwartej dekadzie życia. Wtedy zwykle pojawia się pełne pretensji pytanie „Dlaczego mnie nie przycisnęliście? Dlaczego nie wymagaliście ode mnie więcej?” I co wtedy odpowie rodzic: „bo Cię bardzo kochaliśmy i nie chcieliśmy, żebyś się męczył, nie chcieliśmy, żebyś się pocił, bo mówiłeś, że nie lubisz, że to głupie, że Ci się nie chce, a my chcieliśmy zawsze przede wszystkim szanować Twoja odrębność i prawo do stanowienia o sobie…”

A ja śmiem twierdzić, że to całe skrajnie fanatyczne „podążanie za” to zwykły lęk. Rodzice dzisiaj boją się podejmować decyzje dotyczące swoich dzieci i brać za te decyzje odpowiedzialność, dlatego jest im na rękę ta cała filozofia, która mówi, że dziecko musi samo… Ono owszem musi samo ale w pewnych określonych przez rodzica granicach. Dzisiaj natomiast wszystko wydaje się stać na głowie- dwulatek decyduje o wszystkim, a jak dziewiętnastolatek się nie dostanie na studia, to mamusia jedzie nakrzyczeć na niedobrego Pana dziekana i napisać odwołanie. W pampersie możesz decydować o wszystkim ale już studia, to rodzice Ci wybiorą…

Poprzewracało się proszę Państwa. Z tego nam rośnie człowiek, któremu się nic nie chce, nic nie potrafi, albo w najlepszym przypadku się boi. Bezwolny oportunista sprawnie manipulujący całym swoim otoczeniem, które nieustannie chce dla niego tylko dobrze. Niestety wychodzi odwrotnie. Takich ludzi idzie teraz cała fala. Powoli już wchodzą na rynek pracy, choć forma czynna czasownika jest tutaj użyta na wyrost. Ich raczej na rynek pracy należałoby wnieść w lektykach, a potem płacić im miliony za to, że zechcą wstać z łóżka i dojść do toalety.

Dlatego nieustająco powtarzam rodzicom- zastanów się już dzisiaj, jakiego człowieka chcesz wychować. Wyobraź sobie swoje dziecko w wieku dwudziestu pięciu lat i pomyśl o tym, z jakim światem się zetknie. Oby się nie okazało, że tak mocno kochałeś ten swój skarb, że zrobiłeś z niego życiowego kalekę. Pozwól gąsienicy zniszczyć kokon, a wyrośnie motyl, pomóż jej, a motylek nigdy nie poleci, bo będzie miał za słabe skrzydła…

PS. Klikając w reklamę na moim blogu wspierasz mnie finansowo, dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.