„Na huk mi te mitochondria” czyli co jest w życiu najważniejsze, a czego szkoła nie uczy.

Niedawno jedna przejęta mama opowiadała mi, jak jej nastoletni syn wykrzyczał ze łzami w oczach: „mamo!!! na ch.j mi ta biologia!” Chłopak ma słabe oceny z kilku przedmiotów, to fakt. Ma też ewidentny dar do innych oraz pasję, która pochłania większość jego pozaszkolnego czasu. Interesuje się rowerami, a w przyszłości chce zostać fit-bikerem, czyli człowiekiem, który idealnie dopasowuje rower do klienta. Wow!!! A ja akurat w tym roku kupiłem sobie rower marzeń, który był ciut za mały i przez pół roku chodziłem ze świadomością, że wydałem full kasy na niepasującą do mnie maszynę. No i właśnie- po co ten chłopak ma inwestować czas w naukę biologii? Kto z nas, poza medykami, pamięta jeszcze dzisiaj do czego służą mitochondria? Kto z nas nie wołał dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat temu jak ten dzieciak dzisiaj: „na co mi to?!?!” Ale nasi rodzice powtarzali jak mantrę: musisz? Po co? Żeby mieć dobre oceny. Po co? Żeby pójść na lepsze studia. Po co? Żeby mieć lepszą pracę. Po co? Żeby lepiej zarabiać. I co? Nico.

Okazuje się, że to tak nie działa. Niestety nasi rodzice nie mieli okazji przeczytać książki Roberta Kyosaki „Dlaczego uczniowie piątkowi pracują dla trójkowych”, a rzeczywiście tak jest. Ja jeszcze nie dobrnąłem do końca tego tytułu, ale wiem z doświadczenia, że nikt z moich dotychczasowych szefów nie miał wyższej średniej na maturze ode mnie. Większość znanych mi „czerwonych pasków” siedzi teraz w sekretariatach i asystuje tym, którzy już w szkole podstawowej uczyli się pewnej umiejętności, która niestety nie jest ujęta w programie.

Chodzi o umiejętność wybierania. Uświadomiłem to sobie, gdy zabrałem syna we wrześniu w Tatry. Myślę sobie: wyjazd marzeń, połazić w męskim gronie (bo chrzestny z nami pojechał) po górach, kiedy szkolni koledzy siedzą w ławie. Tymczasem myślenie młodego nie było wolne od szkolnych obowiązków. Kiedy ja podziwiałem Dolinę Pięciu Stawów, on w myślach rysował komiks z języka polskiego, który „był na poniedziałek”. Zaproponowałem, żeby skorzystał z tzw. nieprzygotowań, ale nic z tego- konto musi być czyste, nawet jeśli uczeń będzie padnięty, bo odrabiał pracę w nocy.

Ta sytuacja po raz kolejny pokazała mi jak nieżyciowy jest system uczenia w szkole. Jak stajesz się dorosły, to musisz przede wszystkim umieć podejmować samodzielne decyzje w oparciu o refleksje i brać za nie odpowiedzialność. Życie codziennie egzaminuje Cię z pytania: czego Ty tak naprawdę człowieku chcesz? Przeciętny absolwent szkoły jest natomiast solidnie przygotowany do nauczenia się kolejnej porcji niepraktycznego materiału, z którego potem dostanie najlepszą ocenę na teście. Niewiele z tego zrozumie, niewiele z tego zostanie, ale będzie miał duże cyferki za swoim nazwiskiem i łudził się, że tak już zostanie, że te cyferki także w dorosłym życiu będą duże. Nawet jeśliby tak było, to przecież w dobrym, udanym życiu nie chodzi o to, żeby cyfra była duża. To szczęścia nie daje. Szczęście bierze się z miksu wolności, odpowiedzialności i miłości. Do tego trzeba się nauczyć dochodzić samemu, według mapy, którą każdy ma w sercu. Tylko, że tego szkoła nie uczy i za to nie ma ocen. Niestety, jak powiedziała moja rozmówczyni z pierwszego akapitu „system tego nie ogarnie, nawet jeśli ja odpuszczę mojemu synowi biologię, to i tak prędzej czy później system rozliczy go z mitochondriów…” System szkolny nie pomoże, ale to nie jest usprawiedliwienie. Rodzic jest odpowiedzialny, więc do dzieła!

PS. Klikając w reklamę na moim blogu wspierasz mnie finansowo, dziękuję!

Poznaj książkę, w której wraz z żoną podzieliliśmy się naszym doświadczeniem rodzinnym i zawodowym z obszaru wychowania dzieci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.