Adoracja, czyli jak kochać dziecko, a nie jego przymioty.

Mamy połowę września, rok szkolny nabiera rozpędu, a kalendarz zajęć dodatkowych już prawie dopięty na ostatni guzik. Dopięty i najczęściej napięty. Zdarza mi się słyszeć w telefonie: „Panie Michale, wtedy nie damy rady, bo dziecko ma takie to a takie zajęcia. Możemy wtedy, a wtedy ale tylko na pół godzinki, bo mamy chwilę przerwy pomiędzy tym, a tamtym.” I tym sposobem nasze pociechy często są obciążone prawie tak, jak dorosły pracujący na pełnym etacie. Pięć- sześć godzin lekcji i dwie do trzech zajęć dodatkowych codziennie. Rekordziści odbierają swoim dzieciom nawet niedzielę, zapraszając Panią od hiszpańskiego „tylko na półtorej godzinki…” (nota bene w ten sposób uczymy dziecko łamać jedno z dziesięciu przykazań, które akurat w sposób oczywisty bardziej służy nam samym, niż jakkolwiek rozumianemu Bogu).

Jaki podświadomy przekaz dajesz w ten sposób swojemu dziecku? Po pierwsze, że jest głęboko niewystarczającym tworem, który musi przede wszystkim cały czas się kształcić i doskonalić. Po drugie, że czas jest po to, żeby wykorzystywać go produktywnie. Nie można sobie pozwalać na chwilę przerwy, na zwykłą zabawę, na nic-nie-robienie. Po trzecie, że liczą się dla Ciebie możliwości dziecka, jego talenty i sprawności, a nie ono samo. W ten sposób kształtuje się człowiek, który nie będzie miał głęboko zakorzenionego poczucia własnej wartości. Będzie go w przyszłości szukał w osiągnięciach i posiadaniu, a nie w samym fakcie życia i istnienia, skąd ono naprawdę i jedynie pochodzi.

Co zatem robić? Zaplanować sobie wspólny czas spędzany z dzieckiem i wpisać go do kalendarza, a potem traktować równie poważnie jak zajęcia dodatkowe, za które płacisz najwięcej. Znaleźć czas, żeby po prostu patrzeć na dziecko. W pewnym sensie adorować je- czyli uczyć się spojrzenia pełnego miłości i radości. Mówić mu, że je kochasz. Przytulać je dopóki na to pozwala. Odkładać telefon, kiedy przychodzi do Ciebie porozmawiać (dopóki jeszcze przychodzi porozmawiać).

Pamiętam, że kiedy zdesperowani rodzice pytali mnie jeszcze jako psychologa szkolnego: „co robić?”, odpowiadałem pół żartem: „kochać!” Dziś odpowiadam nadal w ten sposób , tylko już całkiem poważnie…

PS. Klikając w reklamę na moim blogu wpierasz mnie finansowo, dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.