Wielka Sobota- święto nieprzyjemnych emocji.

„Dzisiaj jest najdziwniejszy dzień w Kościele.”

„Dlaczego?”

„Bo Jezus nie żyje.”

„Ale przecież wiadomo, że zmartwychwstanie…”

„Wiadomo i nie wiadomo…”

Jeżeli ktoś przeczytał całą Ewangelię, to wie jak historia się kończy. W ostatnim rozdziale nasi zwyciężają! Często mam wrażenie, że nie traktujemy tej prawdy poważnie. Raczej żyjemy w krótszej perspektywie, patrząc tylko na aktualną bitwę, a nie bierzemy pod uwagę, że cała wojna jest już wygrana. Zupełnie tak, jakby nam było to potrzebne, żeby trochę podgrzać emocje, podniecić się tą walką i naszą w niej pozycją. Nasza pozycja natomiast jest z jednej strony już wygrana, a z drugiej mało w tym wszystkim znaczymy, bo nie my wygraliśmy. Ktoś zrobił wszystko za nas. Jedyne, co trzeba zrobić ze swojej strony, to dać się kochać. Przyjąć miłość, która jest faktem.

Z drugiej strony, jeśli w tych dniach przeżywamy anamnezę tamtych wydarzeń, to znaczy, że one się dzisiaj uobecniają. Spróbujmy więc wczuć się w przeżycia tych ludzi, którzy wtedy zostali sami. Po trzech latach totalnej przygody nagle zabrakło Jezusa. Zabrał się i to w jak dramatycznych okolicznościach. Każdy, kto stracił kogoś bliskiego, zwłaszcza nagle, zna ten stan. To jakiś amok, jakieś zaciemnienie, jak po ciosie, jak po nokaucie. Jeszcze nie dociera, masz wrażenie, jakby to był jakiś sen, z którego chcesz się obudzić… Kiedy jednak okazuje się, że nie śpisz, wtedy przychodzi zupełne obezwładnienie, tak, że nawet harbaty nie potrafisz sobie zrobić. Nalewasz wodę do czajnika, po czym stawiasz go na blacie i czekasz aż się zagrzeje. Ciekawe jak się czuła ta cała Jezusowa ekipa w tamtą sobotę… Na domiar złego to był szabat, więc nic nie mogli zrobić. My sobie próbujemy radzić z żałobą właśnie poprzez działanie- posprzątać nagrobek, wodę w kwiatach wymienić, znicze zapalić itd. W ten sposób staramy się chwycić na nowo kierownicę życia, którą zdarzenia tak brutalnie wyrwały z rąk.

Oni musieli z tym posiedzieć te dwa dni i przeżyć. PRZEŻYĆ. Nie mieli religijnych plastrów przeciwbólowych, nie mogli sobie nic tłumaczyć „aniołkami w niebie”, tylko musieli się spotkać ze swoim człowieczeństwem. Próbuję to sobie wyobrazić- zostawili wszystko, poszli w ciemno, potem trzy lata ostrej jazdy, fantastycznej przygody z takimi cudami, że w głowie się nie mieści i potem nagle TA SOBOTA. Rozczarowanie, niedowierzanie, lęk, poczucie zawodu, smutek, wściekłość, rozpacz, tęsknota, zwątpienie, poczucie bycia oszukanym i wiele innych baaaardzo niefajnych uczuć. Można zaryzykować tezę, że dzisiaj mamy w Kościele święto nieprzyjemnych emocji. To bardzo ważne święto, bo to bardzo ludzkie, a my tak często przed tym naszym ludzkim pierwiastkiem uciekamy i udajemy aniołki przed Panem Bogiem. On natomiast konsekwentnie, wszelkimi sposobami, od groty Betlejemskiej, aż po grób Jerozolimski wydaje się mówić: „bądź człowiekiem, to wystarczy!”

Owocnych świąt życzę!

PS. Klikając w reklamę na moim blogu wspierasz mnie finansowo, dziękuję!

Zasubskrybuj też mój kanał na YT: https://www.youtube.com/channel/UCqb54_XPuHAKOIFL8Tjo8cQ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.