Mniej więcej pięćset lat temu pewien baskijski młodzieniec wchodził w dorosłe życie i rozpędzał na pełnej petardzie. Pewnego dnia jednak, kiedy po raz kolejny chciał dowieść swojej odwagi i wielkości broniąc twierdzy w Pampelunie, kula armatnia pogruchotała mu obie nogi. Nie poległ na polu chwały, natomiast musiał być z niego zniesiony przez towarzyszy. Na domiar złego lekarze, którzy składali mu nogi odwalili fuszerę i po kilku tygodniach inni musieli je na nowo łamać ale i tak na końcu jedna z kości wystawała tak, że nasz bohater chciał ją spiłować…
Tymczasem musiał leżeć w łóżku. Jego petarda przestała się palić i lecieć całkiem nagle. Okoliczności zewnętrzne zupełnie go zatrzymały. Skracając historię- miał czas na czytanie, przeczytał między innymi Żywoty Świętych, zapragnął nawrócenia, pragnienie zrealizował i dzisiaj mamy zakon jezuitów.
W lutym wraz z gronem kilkuset bliższych i dalszych znajomych świętowałem dwudziestopięciolecie wspólnoty akademickiej w Gdańsku. Mogę śmiało powiedzieć, że nie byłbym tym, kim dzisiaj jestem gdyby nie Efraim. Efraima nie byłoby gdyby nie ojciec Kazimierz Kubacki jezuita. Kubackiego nie byłoby gdyby nie było zakonu jezuitów. Zakonu jezuitów zaś nie byłoby, gdyby pół wieku temu ta cholerna kula nie trafiła właśnie Ingacego z Loyoli.
Nasz rodak Kazimierz Dąbrowski ukuł w minionym wieku Teorię Dezintegracji Pozytywnej. Najkrócej mówiąc chodzi o to, że trzeba najpierw zburzyć swoje klocki i pozwolić im się rozsypać, żeby potem dopiero móc zbudować z nich coś lepszego, wspanialszego.
Klocki właśnie nam się rozsypały i kula armatnia właśnia w nas trafia. Oprócz tych, którzy pracują w branży medycznej i jeszcze kilku nielicznych procent społeczeństwa, wszyscy doświadczamy teraz wielkiego zatrzymania. Powszechna dotychczas wymówka „nie mam czasu” właśnie się zdezaktualizowała. Dzieci są z nami w domu, kulki zamknięte, basen i ścianka wspinaczkowa nieczynne, a zajęcia dodatkowe odwołane.
Co zostaje? Co jest pod powierzchnią naszej codziennej gonitwy czy tak zwanej rodzinnej logistyki, która wypełniała dotąd nasze dni? Chodzi mi po głowie od kilku dni określenie Wielkie Rekolekcje. Kiedyś miałem okazję zamknąć się na miesiąc w jezuickim właśnie klasztorze i w ciszy oraz odosobnieniu rozważać Biblię oraz słuchać tego, co jest we mnie. To doświadczenie zmieniło mnie na zawsze. Uważam, że właśnie podobny czas milczenia, odosobnienia funduje nam koronawirus.
Chciałbym jakoś błyskotliwie zakończyć ten wpis ale nie umiem. Chyba chodzi o to, żeby każdy dopisał sam sobie własne zakończenie, własną odpowiedź na pytanie: co zostanie jak zabierze się to, co jest tylko powierzchowne? Jakie to uczucie, kiedy to, co wydawało się naprawdę ważne okazuje się z minuty na minutę nieaktualne? Co naprawdę jest w życiu ważne?
Mam kolegę, który ma marzenie. To jest takie marzenie, które mogłoby zmienić świat wielu ludziom. Oprócz tego ma też fantastycznie prosperujący biznes, w którym zarabia tyle pieniędzy, że ciągle odsuwa w czasie realizację marzenia. Przepraszam, miał biznes, bo dzisiaj właśnie po raz pierwszy od lat nie pojechał do pracy, bo nie ma po co… Może za pięćset lat ktoś będzie się z tego cieszył, bo doświadczy na własnej skórze błogosławieństwa tego dzisiejszego kryzysu…
PS. Klikając w reklamę na moim blogu wspierasz mnie finansowo, dziękuję.
Kazimierz Dąbrowski to ten od Listu do Nadwrażliwych? Uwielbiałam go! Głównie za sprawą Darii Trafankowskiej, która wieki temu czytała go na antenie Radia Józef. Aż żałowałam, że nie jestem nadwrażliwa i nie czułam się częścią tej wielkiej rodziny, do której adresowany był list…