„Słowo na A”- recenzja.

Cropped E89546b8ae9a2fae7af6d0dddcffe340.jpg

Przyznam się, że książka „Słowo na A” Nikodema Sadłowskiego leżała na mojej półce ponad rok, zanim nadszedł jej czas. Właściwie jej czas cały trwał przez ten okres, bo zacząłem ją czytać od razu po pożyczeniu od rodziców mojego pacjenta ale skończyłem dopiero kilka dni temu. To nie był dla mnie łatwy tekst.

Autorzy książek chyba dzielą się na ludzi i na pisarzy. Niewątpliwą zaletą „Słowa na A” jest to, że napisał ją człowiek, a właściwie Człowiek, przez co jest napisana „po ludzku”. Oczywiście idzie za tym zaraz duża wada- nie jest to książka na każdą wrażliwość. A może nawet jest to taka pozycja, w której każdy czytelnik zdoła odnaleźć coś co mu nie podpasuje, nie będzie odpowiadać, a nawet rozdrażni. Autor raz nie przebiera w słowach i nie stroni od wulgaryzmów, innym znów razem pokazuje nam swoje łzy, łzy dorosłego mężczyzny, które nadal u wielu budzą uczucie zakłopotania, a nawet zażenowania. Autor pokazuje nam swoją złożoność, którą rysuje na tle złożoności swojego autystycznego syna. Jednak ten portret po chwili uczciwej refleksji okazuje się jedynym prawdziwym, jedynym życiowym. Życie właśnie takie jest. Raz łzy wruszenia, raz rozpaczy, innym razem uśmiech lub też krwiste bluzgi. Za tym wszystkim stoi żywa emocja, a właściwie bijące serce. Właśnie to bijące serce jest moim zdaniem największą zaletą tej książki. Zalecałbym ją jako lekturę obowiązkową wszystkim, których serca stykają się z autyzmem.

Rodzicom autystycznych dzieci koniecznie, jako namiastkę grupy wsparcia. Tekst, w którym odnajdą odpowiedzi na pytania, których nie mają nawet śmiałości zadawać głośno. Pytania naprawdę trudne, a odpowiedzi do bólu konfrontacyjne, w stylu faceta, który wziął na klatę taką dawkę bólu i cierpienia, że naprawdę „wisi mu”, czy zachowa polityczną poprawność.

Specjalistom takim jak ja dla nabrania pokory. Kilkakrotnie odkładałem książkę na półkę ze świadomością, że trzeba było się w przeszłości zachować inaczej. Byłem po prostu zawstydzony swoim zachowaniem i wypowiedziami po tym, jak poczytałem Sadłowskiego.

No dobrze, ale żeby było uczciwie, trzeba wspomnieć, że tata Maxa po diagnozie swojego syna zaczął świadomie „wgryzać się” w zagadnienie autyzmu, podjął studia oraz pracę w tym obszarze. Stąd w tekście obok fragmentów bardzo osobistych nie brakuje też rzetelnej wiedzy zarówno praktycznej jak i teoretycznej.

Spotkałem się kiedyś ze zdaniem, że nie warto jeździć na szkolenia z autyzmu do specjalistów, którzy jednocześnie są rodzicami dzieci ze spektrum. Faktem jest, że nie mają oni tego dystansu do tematu, który mam choćby ja. Jednak po lekturze „Słowa na A” stwierdzam, że przede wszystkim nie można mieć i powtarzać takich przekonań, że kogoś nie warto słuchać. Właśnie warto. Warto słuchać każdego, bo z tego naprawdę płynie dobro i bogactwo.

Na koniec jeszcze jedno. Kiedyś znajomy ksiądz wrócił z Afryki i opowiadał, że cieszył się za każdym razem, jak odkręcał kurek, a z niego leciała woda, bo na czarnym lądzie doświadczył braku wody. Gdy przeczytałem o tym, jak Sadłowski wzruszył się, kiedy jego syn w wieku sześciu lat po raz pierwszy powiedział do niego intencjonalnie „tato”, zrobiło mi się kolejny raz wstyd. Mnie się zdarza irytować, kiedy dzieci tysięczny raz wołają mnie „tato”, bo chcą mi coś powiedzieć, zapytać itd. Warto czasem odwiedzić Afrykę, żeby docenić to, co się ma i nie szukać dziury w całym, tylko być szczęśliwym tu i teraz.

1 Comment

  1. Mnie zaś porusza, choć czytam ją z przerwami od kilku miesięcy, bo inaczej nie daję rady, książka „Kaktus na walentynki”- napisana przez mężczyznę ze spektrum. Czytam potrójnie j- ako matka Asa, jako pedagog i jako człowiek i przeżywam rowniez potrójnie, ale zyskuję wiedzę i odpowiedź na trudne pytania… Tę książkę, polecaną przez Pana, pewnie także przeczytam „potrójnie” 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.