Pamiętam jedną z pierwszych rozmów z dzieckiem po rozwodzie rodziców. Zebrałem w sobie całą dostępną empatię i nie za bardzo wiedząc o co zapytać, zadałem dyżurne pytanie psychologa: “jak się czujesz?” Moja dziesięcioletnia rozmówczyni popatrzyła na mnie i powiedziała: “w sumie to fajny ten rozwód bo na święta tata kupił mi laptopa, a wtedy mama kupiła mi telefon, a dziadek tablet. Wcześniej nie mogłam się o nic doprosić.” Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc uciekłem się do dyżurnej odpowiedzi psychologa: “yhymm”.
Dziś to wspomnienie wraca z dwóch powodów. Po pierwsze zastanawiam się jak łatwo jest sprowadzić miłość dziecka do kupowania mu prezentów. Sytuacja około- rozwodowa pokazuje to bardzo wyraźnie. Rodzice prześcigają się zwykle w obdarowywaniu dziecka, zbierając przy tym zwykle faktury i paragony, żeby móc w razie co wykazać się w sądzie podczas sprawy o alimenty. Takie elementy budowania relacji z dzieckiem jak proste spędzanie czasu idą zwykle w odstawkę, bo mecenas o tym nie wspominał i “trudno to będzie potem udowodnić.”
Druga myśl dotyczy rodziców, którzy wcale się nie rozwiedli ale w swojej komunikacji do dziecka zachowują się tak, jakby ich rozłączność majątkowa była faktem. Każde zdanie typu: “tata Ci kupił” albo “to akurat masz od mamusi” jest właśnie takim mylącym przekazem. Przecież jeśli mama i tata są małżeństwem, to wszystkie pieniądze są ICH, a nie jednego z nich. To, że tata często zarabia więcej i to z jego konta robi się przelew za prezent nie oznacza, że “on kupił”. Rodzice zawsze kupują razem. Taki prosty przekaz, niewielka zmiana językowa, ugruntowuje w dziecku przekonanie, że mama i tata to jedno- RODZICE. Takie zaś przekonanie owocuje u młodego człowieka głębokim poczuciem bezpieczeństwa dzisiaj, a w przyszłości oszczędzi mu zaskoczeń, jak będzie budowało swoją rodzinę.
No i jeszcze jedno. Ogromne słowa uznania dla tych rozwodników, którzy w tym trudnym scenariuszu, który napisało ich życie potrafią zachowywać się jak ludzie dorośli, przekraczają swoje emocje, interesy i rzeczywiście robią wszystko, żeby dogadać się i komunikować z dzieckiem jednym, spójnym głosem. Pamiętam, jak kiedyś byłem gościem na uroczystości pierwszej Komunii. Ojciec i Dziadek dziecka byli od lat skłóceni i nie było wiadomo do końca, czy dadzą radę zasiąść przy jednym stole. Byli także przedsiębiorcami. Po wyjściu z kościoła wziąłem obu na bok i powiedziałem: “Panowie, obydwaj nie raz siedzieliście przy stole z ludźmi, których nie chcielibyście nawet znać tylko po to, żeby zrobić interes i zarobić parę złotych. Dziś zróbcie to dla dziecka, a nie dla pieniędzy.” Nie odezwali się ani słowem ale za to stanęli na wysokości zadania i pojechali na jeden, wspólny obiad. Pokazali wielką klasę, za co do dziś mam do nich wielki szacunek. Podobnie jak mam wielki szacunek do tych rodziców po rozwodzie, którzy faktycznie pokazują wspólnymi czynami, że dziecko jest dla nich najważniejsze i to nie jego wina, że oni się rozeszli. Czapka z głowy!
Jak zwykle celnie
Nic dodać nic ująć
Tylko niestety ten pierwszy scenariusz opisany przez Ciebie bardzo oszczędnie w słowach jest zazwyczaj wiodący. Paragon dla sądu przeważa. A cały tekst ku rozważenia ktorach on dotyczy.