W XX wieku amerykański psycholog Skinner hodował gołębie. Zauważył, że jeśli gołąb dostanie pokarm po tym, jak wykonał jakąś czynność, to powtarzał tę czynność, żeby znowu dostać pokarm. Chwila refleksji potwierdza, że wszyscy funkcjonujemy podobnie- jeżeli coś przynosi pożądany skutek, robimy tego więcej. Ja na przykład jestem psychologiem i ludzie płacą mi za tę pracę, więc to właśnie robię. Mój przyjaciel jest informatykiem i za to dostaje co miesiąc porcję ziarna, więc robi tego więcej. Gdyby nagle ludzie przestali potrzebować psychologa, musiałbym zmienić zajęcie. To proste i Ty też tak masz, nawet jeśli dostajesz wysypki na słowo behawioryzm, to on właśnie tak działa także w Twoim życiu.
Podobnie jest u dzieci. One szybko uczą się, że niektóre reakcje przynoszą pożądane, miłe skutki i wtedy robią tego więcej. Jeśli na przykład dziecko zauważa, że jego płacz powoduje wzięcie na ręce, przytulenie, kołysanie i przyjemny ton głosu rodzica, to zgadnij co będzie robiło, kiedy odłożysz je do łóżeczka czy na podłogę… Tak to działa. Ludzie, którzy nie chcą uznać tej prostej, logicznej zasady, wykonują różne intelektualne ewolucje, żeby inaczej wytłumaczyć rzeczywistość. W ostatnim czasie modny robi się termin HIGH NEED BABY (HNB) czyli rzekoma grupa dzieci, które potrzebują już od urodzenia wyjątkowo dużo uwagi, ciepła, a przede wszystkim nieustannego noszenia na rękach. Jest to myślowe odwrócenie rzeczywistości i zamiana przyczyny ze skutkiem. Raczej mówimy tu nie o HNB, a o LSP- LOW SKILL PARENT, czyli rodzicach, którzy są tak niepewni swoich oddziaływań na dzieci, że sami nie są w stanie nadać żadnego kierunku, nie wychowują dzieci, a tłumaczą to troską o ich spontaniczny, niezakłócony rozwój. Skutki takich działań są godne pożałowania. Wiadomo na przykład, że prawidłowy rozwój ruchowy dziecka wymaga już prawie od pierwszych dni życia leżenia na brzuchu na twardej powierzchni. Nieustające noszenie na rękach jest nie tylko zabójcze dla kręgosłupa matki ale zakłóca proces rozwoju dziecka i produkuje później takie sflaczałe dzieci, które nie mają wymaganego napięcia mięśniowego, których kolejne etapy rozwoju następują ze znacznym opóźnieniem względem normy (bo jest coś takiego jak NORMA ROZWOJU!).
Większe dzieci mają już taką wprawę w owijaniu rodziców wokół paluszka, że sterują praktycznie całą rzeczywistością. To one decydują kiedy wyjdziecie z imprezy i czy w ogóle na nią pójdziecie, one ustalają Wasz plan dnia, a przede wszystkim pory wstawania i kładzenia się spać. Tu pojawia się problem, którego nie widać na pierwszy rzut oka. Te dzieci mają mianowicie bardzo niskie poczucie bezpieczeństwa. Wynika to z tego, że dziecko podświadomie wie, że ono nie potrafi ogarnąć rzeczywistości i oczekuje tego od dorosłego, który powinien wiedzieć co i jak i dlaczego. Dziecko niby chce rządzić ale tak naprawdę boi się tego. Ja na przykład bardzo chciałbym pilotować Boeinga, którym podróżuje ale czułbym ogromny strach gdyby kapitan oddał mi stery i kazał wylądować. Najbezpieczniej czuję się, jak samolot prowadzi doświadczony pilot. Tak samo dziecko zna swoje miejsce w życiu podobnie jak ja znam swoje miejsce w samolocie. Stąd duża część mojej pracy polega na pokazywaniu rodzicom w jaki sposób oddali swoje kompetencje w ręce dzieci oraz przekonywaniu ich dlaczego warto te kompetencje odzyskać. A warto to zrobić przede wszystkim dla dobra samych dzieci, bo to one potrzebują rodzica, który wie co, dlaczego i kiedy, i prowadzi przez życie wyznaczając bezpieczne granice. Oczywiście rzecz wymaga wyczucia, bo można przesadzić w drugą stronę i zupełnie sterować dzieckiem, co też ma opłakane skutki dla jego rozwoju.
Często umęczonym rodzicom, którzy załamują ręcę udzielam rady: “proszę codziennie rano i wieczorem łykać jedną tabletkę EGOIZMU.” Kiedy na ich twarzach rysuje się zaskoczenie, wyjaśniam kolejną psychologiczną zależność: “jeśli Twoje dziecko zobaczy, że Ty masz swoje potrzeby i możesz je realizować, ono będzie wiedziało, że samo może robić podobnie”- to jest uczenie przez MODELOWANIE.
To bardzo poważny temat, bo jeśli skorupka za młodu nasiąknie przekonaniem, że cały świat jest stworzony tylko po to, żeby spełniać jej zachcianki, to na starość będzie poważny problem. W najlepszym wypadku hodujemy rzeszę frustratów, którzy nie będą umieli sobie poradzić nawet z tym, że ktoś na nich zatrąbi na ulicy, a w gorszym przypadku może się okazać, że za dwadzieścia lat uderzy w nas prawdziwe DEPRESYJNE TSUNAMI, jak te dzisiejsze dzieci zetkną się z życiem poza parasolem rodziców.
Dziekuje Michal za ten tekst. Mysle, ze w duzej czesci wlasnie mnie „takiej matki” on dotyczy. Niemniej jednak jest we mnie kilka refleksji po jego przeczytaniu.
Pierwsza jest taka: „Jako matka pierwszego dziecka….
1. na razie nie umiem inaczej, nie widziałam innych wzorcow reagowania; od dziadkow wsparcia/warsztatu nie ma, a jesli juz jest to w dwoch formach „a ja nie wiem. dawno to bylo, nie wiem jak sie dziecmi opiekowac” albo „to ty tak robisz? przeciez tak sie nie robi!!!”,
2. szukajac wiedzy na temat wychowania i opieki nad dzieckiem w KAZDEJ ksiazce jaka zdazylam przeczytac jest napisane tak: a) dziecko placze = reaguj! b) dziecko placze = ono potrzebuje Twojej bliskosci ——> nigdzie nie ma napisane ze c) (?) dziecko placze = obserwuj czy to jest zasadne czy nie…
3. jesli porod byl ciezki i pierwsze miesiace z niemowleciem byly dla matki pod znakiem depresji i jedyne na co miala sile, to podniesc i przytulic dziecko, to wlasnie taka postawe przyjela i teraz ponosi jej skutki (wiem po sobie)
4. niezaleznie od tego co wybiore, czy noszenie dziecka na jego zawolanie, czy przeczekanie jego placzu – i tak jestem ZEWSZAD oceniana negatywnie… przez rodzicow, tesciow, znajomych, sasiadow lub ludzi w miejscach publicznych; cytuje: „nosi dziecko? rozpiescila!”, „nie nosi dziecka? pewnie ma zimny chów w domu”
Tak. Ten tekst jest juz ktoryms z kolei zmuszajacym mnie do refleksji. Refleksji ktora rowniez podpowiada mi kregoslup, rece i kolana… ale w tej chwili – uwazam, ze bez wsparcia meza – sama nie dam rady sie z tego wyplatac albo chociaz zlapac rownowage…
Teraz, po tym co sama zobaczylam przy pierwszym dziecku mysle, ze przy drugim bede juz odrobine madrzejsza… chociaz odrobine.
Moim zdaniem psycholodzy powinni odbywać praktyki nie tylko w szkołach i innych instytucjach ale przede wszystkim na placach zabaw! To daje możliwość obserwowania bardzo szerokiej gamy zachowań rodziców i dzieci a także związków między tymi zachowaniami…. nie dalej jak wczoraj chłop 180 cm wzrostu miał trudność z wyjściem ze swoją 2-letnia córka z piaskownicy. Zapytawszy ja kilka razy czy idziemy stwierdził: nie mam pomysłu jak ją wyciągnąć z piaskownicy. Po jakimś czasie córka rzuciła zabawki i wybiegła a on w biegu powiedział do znajomych rodziców: no to idziemy, pa! Ale to tylko dygresja, co zauważyłam? Że te dzieci, których rodzice nie panują nam nimi są mniej sympatyczne niż te które maja jasne zasady…. zwłaszcza ze cześć z tych nieradzących sobie ma taki schemat działania:
Proszą….
proszą….
Proszą….
zaczyna im być głupio albo tracą cierpliwość…
Krzyczą ze dziecko jest niegrzeczne i wychodzą na sile, agresywnie, szarpiąc….
Mnie jest szkoda tych rodziców bo wyobrażam sobie jaki muszą stres przezywać! To jakby Was ktoś posadził przed silnikiem samochodu i kazał złożyć a inni patrzą spod oka….czy sobie poradzi…. No szlag człowieka trafia! Dlatego uważam, ze wazbe jest aby rodzice się szkolili bo to nie prawda ze dzieckiem to się kazdy umie zajść – co to za problem….
Żeby nie było – ja tez mam z moim synem nieprzerobione kwestie, zwłaszcza jedną, ale sama świadomość ze ją mam już jest pierwszym krokiem ku lepszemu 🙂
Dzięki Marta za to, co napisałaś: „Dlatego uważam, ze wazbe jest aby rodzice się szkolili bo to nie prawda ze dzieckiem to się kazdy umie zajść – co to za problem….”. No własnie w tym sęk. Nie każdy jest od razu fantastycznym i zaradnym rodzicem. Nie każdy wie co robić mimo wielu źródeł wiedzy (książki, poradniki, a czasem internet), nie idzie od razu sobie poradzić. Świetnie porównałaś to do silnika… Otóż gdybym ja miała tysiąc kluczy hydraulicznych to samo ich posiadanie nie sprawi że będę super hudraulikiem… Dopiero gdy różnych kluczy będę używać w różnych sytuacjach to wtedy będę zyskiwać wiedzę opartą na doświadczeniu… Może przy drugim i kolejnym dziecku już inaczej będę podchodzić do wielu spraw. Na razie przy pierwszej córce wszystko jest „po raz pierwszy” i niepopełnianie nawet „błahych” błędów jest bardzo trudne. Poza tym nawet trudno się do takich błędów przyznawać bo krzywego spojrzenia lub milczenia nie da się nie zauważyć. Ja mimo tego bólu od noszenia dziecka wiem, że nie mogę się przyznać do niczego wśród znajomych bo wiadomo że usłyszę przynajmniej kilka teorii o tym jak bardzo źle robię… Po prostu po cichu ponosze konsekwencje swoich decyzji i tyle.
Wiesz Gosiu, każdy – KAŻDY!!!! popełnia błędy! Nie ma innej możliwości żeby zdobyć pewne umiejętności! W przypadku swoich dzieci dochodzi jeszcze bardzo utrudniający stosowanie wiedzy podręcznikowej element jakim są emocje. Wiem, ze to trudne, ale miej w dupie te spojrzenia! Naprawdę! Jesli czujesz ze boli Cię kręgosłup to może poszukaj rozwiązania które będzie kompromisem – nosidło, chusta? Wiem, ze przez wielu fizjoterapeutów są odradzane ale jest tez grupa fizjoterapeutów która poleca pod warunkiem ze dobrze wiązesz, albo używasz dobrego nosidła i wiadomo – nie cały czas… Dla mnie metoda przeczekania płaczu niemowlaka jest nierealna do wykonania (co innego histeria 1,5 rocznego dziecka) ale uważny rodzic doskonale wie kiedy zareagować a kiedy chwile poczekać. Ja używałam chusty i nosidel (ale tuli – nie tych wisiadel z nóżkami zwisającymi) i mojemu dziecku naprawdę nic nie jest – pewna bardzo dobra fizjoterapeutka ostatnio nas pochwaliła ??? trzeba sobie radzić żeby nie zwariować…. i nie słuchać innych bo każdy jest mądry w teorii – tak jak każdy Polak świetnie komentuje grę piłkarzy, ale sam 100 metrów nie przebiegnie…. ?
Także głowa do góry! a jeśli czujesz ze coś potrzebujesz zmienić to zrób to koniecznie – pomału, małymi krokami. Ja widzę po moim synu jak dzieci się szybko uczą. Najpierw wprowadzenie pewnej zasady było okupione płaczem. Raz, drugi, za trzecim wyjaśniłam i zobaczyłam akceptację w jego oczach – ZROZUMIAŁ ? To było przyjemnie uczucie!
Dziękuję Ci za to. A czy mogłabym Cię zapytać na ile (powiedzmy w procentach) kierujesz się radami z książek, a w ilu podpowiada Ci intuicja lub doświadczenie? Jaki stosunek procentowy by to określił? 50/50? Czy jakiś inny?
Wiesz co, trochę poradników czytałam w ciąży, ale były w nich sprzeczne informacje 🙂 powiem tak: staram się słuchać dziecka i sa kwestie w których nie uważam ze wiem lepiej niż on czego potrzebuje (np on sam decyduje ile zje – nie wymuszam, nie nagradzam), są sytuacje kiedy ja decyduje (np kiedy wracamy z placu zabaw do domu, chociaż gdyby syn chciał wcześniej wrócić to bym nie protestowała ;-). Traktuje go z szacunkiem, ale tez pokazuje ze i ja mam swoje potrzeby. Gdy robię sobie kanapkę a on płacze bo chce żebyśmy się teraz bawili to mu mówię ze będziemy znów się bawić, ale ja jestem głodna i chce zjeść. Zagaduje go wtedy albo daje mu sikilona łyżkę i miskę i on tez gotuje 🙂 Ja lubię stronę: dzieci są ważne – tym poradom ufam najbardziej chociaż jak ze wszystkim trzeba nałożyć filtr „życie” 😉
Dzieci to też ludzie, nie gołębie, nie silnik, nie robot, nie 2+2.
„Meeting basic needs in the early years carries long-term benefits that protect the child throughout life, physiologically and psychologically. Adults who received nurturing and responsive care environments in their early years demonstrate greater resilience to stressful situations, better immune functioning, less anxiety and overall, fewer physical health problems (Shonkoff et al., 2012). There is a plethora of research from neuroscience, developmental psychology, molecular biology, chemistry, genomics and sociology validating the importance of early care experiences upon brain development, specifically the prefrontal cortex, amygdala, and hippocampus, critical parts of the brain that control learning, memory, and behavior (Suderman, 2012; Champagne & Meaney, 2007; Gunnar & Quevedo, 2007). ”
Polecam: https://www.psychologytoday.com/intl/blog/moral-landscapes/201803/the-demand-life-and-the-basic-needs-babies
Chcesz powiedzieć, że dzieci jako ludzie mają potrzeby, z którymi się rodzą, a nie robią nas po prostu w czopki? I że wmawianie ludziom inaczej jest nieodpowiedzialne? Nie wiem, nie wiem… :p
Co nie? To jakaś dziwna koncepcja,że dzieci mają swoje potrzeby i same nie są w stanie ich zaspokoić. Do pracy je od razu! Nie ma co płakać i żądać przytulania 🙂
Wow, już dawno nie czytałam tak bzdurnego, zerojedynkowego, mieszającego kilka faktów w jedną subiektywna kupę artykułu.
Za jednym zamachem trywializujesz problem osób WWO oraz wpędzasz rodzica w poczucie winy, że sam sobie zgotowal dziecko o takiej cesze.
Jako psycholog powiem – mało rzetelny artykuł, dużo generalizacji i przez to zafałszowywania rzeczywistości. Jako matka nie mam czasu na dulyskusje więc powiem – warto, by Pan się dokształcił – zaktualizował wiedzę i poćwiczył umiejętności logicznego argumentowania i nie pisania pod tezę.
„Nieustające noszenie na rękach jest nie tylko zabójcze dla kręgosłupa matki ale zakłóca proces rozwoju dziecka i produkuje później takie sflaczałe dzieci, które nie mają wymaganego napięcia mięśniowego, których kolejne etapy rozwoju następują ze znacznym opóźnieniem względem normy (bo jest coś takiego jak NORMA ROZWOJU!).”
Proszę pana, tak to robią naczelne – chcą być noszone jako dzieci i dorośli je noszą. W dodatku nie szanuje pan zdania Fizjoterapeutów i Ortopedów Dziecięcych, jedynie zwyczajnie tutaj zmyśla, bo tak się składa że jest zupełnie przeciwnie do tego co pan napisał. Radzę również zastanowić się nad takimi zwrotami jak „sflaczałe dzieci”.
Warto się dokształcić w psychologii panie autorze. Świat już dawno jest za Skinnerem. Ludzie to nie gołębie ?
To żeś Pan pojechał z tymi gołębiami 😉 Proponuję obejrzeć eksperymenty z małpkami Harlowa, bazujące na nich eksperymenty Bowlby’ego, to Pan zobaczy co powoduje noszenie, reagowanie i tulenie.
Jesteśmy już dawno za Skinnerem. Pan na pewno jest psychologiem??? Szerzenie nieprawdziwej i nieadekwatnej wiedzy jest niezgodne z etyką zawodu.
Po refleksji dochodzę do wniosku, że zamiast LSP powinno raczej być LSCP- low self- confidence parents. Takie określenie celniej oddaje obserwowane przeze mnie zjawisko.
Co do zarzutów „gołębiarskich”- tekst celowo nie zachowuje stosownej równowagi w argumentacji, żeby zwrócić uwagę na pewne zjawisko, które moim zdaniem może mieć w przyszłości poważne konsekwencje. Wyciągnięcie z tekstu jednego tylko zdania czy akapitu, powoduje jednak zachwianie równowagi, które przekracza moje zamierzenia i najśmielsze oczekiwania. Tak, jak napisała jedna z osób komentujących- można pisać „pod tezę” ale odnoszę wrażenie, że można też czytać „pod tezę”. Będę wdzięczny za komentarze zachowujące ton DIALOGU, zamiast obecnych powyżej komentarzy w stylu „doucz się”.
Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili czas, żeby powyższy tekst przeczytać i podjęli refleksję.
Drogi Panie. Refleksję można podjąć nad tekstem, który wnosi coś nowego, jest logiczny i spójny oraz rzetelny. Powyższy tekst niestety w sposób arogancki przeslizguje się po temacie, mieszajac wątki i podając plytkie oceny etc etc Nad czym tu resflktować i z czym podejmować dyskusję? Proponuję choćby dogłębną lekturę książki Neufielda i Mate „więź. Dlaczego rodzice powonni być ważniejsi od rówieśników”, może wówczas poszerzy Pan horyzonty na tyle, by móc do bardIej rzetelnego dialogu stanąć.
Z poważaniem
Przeczytam zaproponowaną książkę, bo lubię słuchać ludzi (zwłaszcza tych, którzy myślą inaczej niż ja).
„Zjesz mięsko z talerza to będzie ciastko” – czym to się różni od gołębi?
Mojej koleżanki syn jeszcze nie wstał dobrze z nocnika a już krzyczał: „guma?” (jest nagradzany słodyczami za korzystanie z nocnika….)
Droga Pani. Behawiorka oczywiście działa w jakimś stopniu. Pani wybór,czy traktuje Pani swoje dziecko jak czlowieka, czy tresuje jak zwierzę. Pozdrawiam
„Powyższy tekst niestety w sposób arogancki przeslizguje się po temacie, mieszajac wątki i podając plytkie oceny etc etc Nad czym tu resflktować i z czym podejmować dyskusję?”- Pani własny komentarz, a jakże pasuje, do Pani drugiego komentarza.
Przedstawione przeze mnie cytaty miały jedynie pokazać ze to ludzie sprowadzają swoje dzieci do pozycji gołębi. Co nie jest oczywiście dobre, ale bardzo powszechne. Opisałam zaobserwowane zjawisko a nie swój styl wychowawczy.
Ja nie odebrałam tego tekstu jako namawianie do tresowania dzieci tylko dlatego, że pojawił się w nim przykład gołębi. Ludzie w pewnym stopniu funkcjonują w modelu bodziec- reakcja i zgadzam się z tym, że powtarzają nagradzane reakcje, choć oczywiście nie można sprowadzać funkcjonowania człowieka tylko do takiego stwierdzenia. Nie dostrzegłam takiej intencji w tym tekście. Moim zdaniem chodzi o pokazanie pewnych zależności- dziecko potrzebuje rodzica pewnego swoich kompetencji i wyznaczającego granice wtedy ma poczucie bezpieczeństwa. Przecież autor nic nie mówi o tym, że nie wolno tulić dzieci.Mówi, żeby nie robić tego, gdy dziecko próbuje wymusić płaczem jakaś reakcję rodzica, bo podporzadkowywanie się rodzica tego typu sytuacjom sprawia, że to dziecko zaczyna przejmować kontrolę. Wtedy następuje zupełne odwrócenie ról. Uważam, że można mieć wspaniałą więź ze swoim dzieckiem jednocześnie będąc rodzicem wyznaczającym granice.
Dziękuje. Przyznam ze po poprzednich komentarzach przeczytałem kilkakrotnie swoj tekst, żeby zrozumieć zastrzeżenia. Pani komentarz ratuje moja wiarę w istnienie ludzi czytających ze zrozumieniem.
Ja także po przecztaniu komentarzy przeczytałam tekst jeszcze kilka razy…i za każdym razem rozumiałam go właśnie w opisany powyżej sposób. Moim zdaniem, a obserwuje to codziennie, ludzie zatracili gdzieś taką naturalną intuicję w wychowywaniu dzieci…za bardzo skupiają się na informacjach przeczytanych w poradnikach, czy parentingowych stronach internetowych, gdzie często mogą uzyskać sprzeczne informacje…skupiają się na sposobach noszenia, wózkach, kremach itp..a przecież to nie jest najwazniejsze…codziennie spotykam rodziców, którzy bardzo lękowo podchodzą do wychowywania dzieci…moim zdaniem właśnie z tego powodu…A co do rodzicielstwa bliskości kazdy ma prawo wybierać sposób postepowania jaki chce, ale trzeba we wszystkim zachować zdrowy rozsądek.
Co masz na myśli pisząc „lękowo podchodzą do wychowywania dzieci”? Tzn czego te lęki dotyczą?
Dotyczą tego, że np. jeszcze przed narodzinami martwią się, czy będą umieli zajmować się swoim dzieckiem, tzn pielęgnować je, bo tego głównie dotyczą treści w poradnikach. Prawda jest taka, ze każda matka czy ojciec intuicyjnie wie jak przewijać, jak nosić dziecko itp. To jest biologiczny mechanizm. Zbytne skupianie się na tych różnych technikach wypiera wspomnianą wcześniej intuicję i sprawia, że rodzic zapomina, aby w trakcie pielegnacji mówić do dziecka, uśmiechać się, nawiązywać kontakt wzrokowy, bawić w akuku itd. To jest tylko przykład. To samo dotyczy karmienia – mnostwo informacji na ten temat można znaleźć: jak karmić, kiedy, czym itd, a malo kto zwraca uwagę na to, że niektore matki w trakcie karmienia piersią patrzą w telefon zamiast na dziecko. Właśnie w taki sposób to rozumiem, dużo martwienia się o rzeczy, ktore nie są najważniejsze.
Troche niepokojący wniosek jakoby niemowlę było wyrachowane i zdolne do manipulacji. Potrzeba przytulenia i płaczu gdy „mama jest daleko” jest jedynym sposobem komunikacji między dzieckiem a mamą. Olewanie dziecka powoduje że się zamyka, dzieci w domach dziecka przestają płakać po jakimś czasie, ale nie dlatego że nauczyły się nie rządzić, wrecz przeciwnie czują się niepotrzebne pozostawione same w sobie w efekcie zamykają się przed innymi i tłumią emocje co w życiu dorosłym jest katastrofalne w skutkach.
Przeciez nikt tu nie mówi o tym, żeby nie przytulać dzieci…..już o tym pisałam i nikt też nie mówi, że niemowle jest wyrachowane…to co Pan pisze pokazuje takie zerojedynkowe myślenie- jak, ktoś pisze, żeby ciagle nie przytulać, bo to może mieć określone skutki to znaczy, że według Pana namawia do tego, aby ignorować płacz dziecka w każdej sytuacji i być totalnie odartym z emocji czlowiekiem……Nieadekwatny jest przyklad dzieci z domów dziecka w kontekście tego o czym tu rozmawiamy. Rodzic, który obserwuje swoje dziecko wie i czuje kiedy dziecku coś jest, a kiedy po prostu marudzi, bo domaga się uwagi. Taki rodzic podchodzi do dziecka wyciagającego ręce i przekierowuje uwagę np. na jakaś zabawkę, ktora wspólnie zaczynają się bawić. Wtedy nie bierze dziecka na ręce. Czy tego typu zachowanie nazywa Pan olewaniem i widzi analogię do domu dziecka?A co z matkami, które także z powodów medycznych nie mogą zbyt często i długo nosić swoich dzieci na rękach? Czy nie ma wówczas znaczenia, czy wychowuja się w domu rodzinnym, czy w domu dziecka?
Po pierwszym komentarzu Pani Moniki i potem odpowiedzi Michała przestałam mieć wątpliwości co do mojego „nadmiernego” noszenia i reagowania na dziecko. Wniosek nasunął mi się taki że 1 na 20 osób umie czytać ze zrozumieniem… Zupełnie jak w szkole, na testach maturalnych. Tam również jedna osoba na kilkanaście „musi” trafić w to, co autor miał na myśli. A przykład z dyskusji pokazuje że „przecież większość się myli”. Nawet śp. Szymborska kilka lat temu nie trafiła w klucz interpretacji swojego wiersza… Także… dziękuję komentującym że utwierdzili mnie w tym, że mam robić swoje, nie przejmując się stawianymi tezami.
Ten tekst nie jest wierszem…
Jeśli chodzi o behawioryzm i jego wpływ na rozmaite popularne teorie dotyczące wychowania dzieci, proponuję zapoznać się z publikacją Alfiego Kohna „Wychowanie bez nagród i kar”. Jestem w trakcie lektury. Początek powyższego tekstu od razu skojarzył mi się z książką Kohna. Autor poświęcił trochę miejsca tym nieszczęsnym gołębiom i temu, co z tego wynikło. Swój wywód dokumentuje odpowiednimi badaniami.
Co za pierdoły. Rzeczywiście dziecko które się wydziera przy piersi i noszone na rękach i bujane i nie można ukoić jego płaczu to nieudolność rodziców. W życiu większych bzdur nie czytałam.
Jeśli jest Pan psychologiem to współczuję Pana klientom. Może lepiej zająć się gołębiami?