Rozmowy o Zespole Aspergera- „boimy się”.

Rozmawiałem z mamą chłopca, która opisywała swojego syna- książkowy przykład Zespołu Aspergera. W pewnym momencie wyrwało jej się zdanie: “naczytaliśmy się z mężem i BOIMY SIĘ, że to może być jakiś autyzm albo Zespół Aspergera”. Tutaj postanowiłem jej przerwać.

Po pierwsze gratuluje Pani męża. Większość matek jak już pokona własny opór przed skonfrontowaniem się z rzeczywistością potocznie nazywaną “z moim dzieckiem jest coś NIE TAK”, musi jeszcze stoczyć batalię z własnym mężem, który będzie długo twierdził, że “wszytko jest OK, czepiasz się go i wymyślasz.” Ten scenariusz powtarza się na tyle często, że kiedyś podczas pierwszej konsultacji po pytaniu “od czego mamy zacząć?” pozwoliłem sobie na odpowiedź: “zwykle zaczyna się od tego, że Pan zwraca się do żony i mówi: Ty mów, bo to TY MASZ PROBLEM.” Warto było tam być, żeby zobaczyć mieszankę zaskoczenia i niedowierzania na twarzach tych Państwa. Może pomyśleli, że jestem jednym z tych psychologów, który umie czytać w myślach… Rzeczywiście tak jest bardzo często- mężczyzna oporuje dłużej i przez to nie wspiera matki w dążeniu do zdiagnozowania i uzyskania trafionej pomocy dla dziecka z aspergerem.

Po drugie proponuje zakwestionować swoje myślenie o autyzmie czy Zespole Aspergera. Widząc jak głęboko stygmatyzacja jest zakorzeniona w naszym społeczeństwie, a dokładnie w naszych własnych przekonaniach, najchętniej odszedłbym od tego nazewnictwa i mówił na przykład o tym, że ja mam Zespół Michała Borkowskiego, Jan Kowalski ma Zespół Jana Kowalskiego i tak dalej. Chodzi o to, że każdy z nas jest inny. Ja na przykład mam swoje silne strony, które mogą być bogactwem zarówno dla mnie samego, jak i ludzi, których spotykam. Mam też słabe strony, szare odcienie mojej osobowości, które są ciężarem znowy dla mnie, a może przede wszystkim dla innych. Chodzi o to, żebym te pierwsze rzeczy mnożył i umacniał, a te drugie starał się zmienić. W dłuższej perspektywie chodzi przecież o to, żebym ja był szczęśliwy i ludzie, z którymi buduję relację. Podobnie z Pani Synem. On też ma liczne silne strony ale ma i te słabe, z którymi sobie nie do końca radzi. Obszar emocji, relacji społecznych, komunikacji- to pewnie są te obszary, gdzie jemu jest i będzie trudno. Nad tym będzie musiał pracować bardziej, więcej być może przez całe życie. Ale to go nie skreśla. To jest wyzwanie. W dzieciństwie to jest wyzwanie przede wszystkim dla Was.

Proszę się nie bać diagnozy. Jedna z mam aspiego powiedziała: “to ważne, żeby poznać swojego wroga.” Oczywiście tym wrogiem nigdy nie jest samo dziecko. Jest to tylko pewna jego konstrukcja, jego specyfika. Ludzie mają różne cechy, różne wyzwania. Jeśli to aperger, to wiemy jak działać, wiemy czego się spodziewać. Wiemy, że jego trudne zachowania to nie zła wola czy niewychowanie. To są sposoby jakie na dzień dzisiejszy zna, żeby poradzić sobie z trudnymi dla niego sytuacjami. Takie myślenie bardzo ODBARCZA zarówno Was- TO NIE WASZA WINA, jak i same dziecko- ono też nie jest niczemu winne. Takie myślenie generuje zupełnie inne, bardziej „twórcze” emocje.
Jeśli więc coś Was niepokoi- głowa do góry i odważnie do przodu. Bardzo ważne- DIAGNOZA JEST PUNKTEM WYJŚCIA, A NIE PUNKTEM DOJŚCIA. To dopiero początek. Jedna z mam powiedziała na grupie wsparcia: “od niedawna jestem na tej drodze”. Właśnie, to jest droga. Można nią iść. Nie jest to łatwe, grunt bywa bardzo grząski, nogi się zapadają, czasami mamy wrażenie, że cofamy się ale ważne, żeby iść, bo nawet największe szczyty zdobywa się małymi krokami.

2 komentarze

  1. Wygląda na to, że sytuacja u mnie jest nieco nietypowa. Jestem ojcem wyjątkowo trudnego trzylatka i chyba jako jedyny w całej rodzinie i otoczeniu znajomych uważam, że problemem może być zaburzenie, a nie „zwykłe problemy wychowawcze”. Również żona jest w opozycji do mnie – nie widziała nawet potrzeby wybrania się z synem gdzieś aby go zdiagnozować.

    Sytuacja wygląda w tej chwili następująco: mamy dwie opinie, że młody ma spektrum autyzmu (od psychiatry i pedagog) i jedną opinię, że wszystko jest w porządku, tylko należy pracować nad zachowaniem (od pani psycholog). Wspomniana pani psycholog, która nie widzi żadnego zaburzenia spodobała się mojej żonie („należy zaufać tej osobie, która wierzy w moje dziecko”, „ona jako jedyna zadała sobie trud, aby go poznać”) na tyle, że teraz chodzimy do niej raz w tygodniu na terapię.

    Trudno mi się z żoną spierać. Argumentuje, że to ona spędza z nim całe dnie a ja widuję go przez parę godzin dziennie plus weekendy, dlatego ona zna go najlepiej – to w sumie mocny argument. Są też inne, równie przekonujące – np. że gdyby młody miał spektrum, to nie byłby tak kontaktowy, a przecież ochoczo zaczepia nawet nieznajome dzieci i dorosłych. Do tego dochodzą jeszcze dziadkowie z obu stron i znajomi („no co ty, przecież on jest taki fajny”, „jak jest z nami sam to jest super”).

    Kompletnie nie wiem, co myśleć. Możliwe, że jesteśmy po prostu niezdarnymi rodzicami „tylko” niegrzecznego dziecka. Gdzieś tam jednak w mojej głowie jest zbyt dużo „ale”. Pewnie poważniejsza weryfikacja będzie we wrześniu, gdy młody trafi do przedszkola (publicznego oczywiście, bo takiego chciała żona).

    To dla mnie duże zmartwienie, nie potrafię zaznać spokoju.

    1. Szanowny Panie, na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że opisuje Pan typowy przykład oporu rodziny przed zdiagnozowaniem dziecka. W Pańskim komentarzu przewija się kilka dobrze znanych mi z innych historii motywów: podzielone zdania specjalistów, wybranie tego specjalisty, który mówi to, „co chcemy usłyszeć” czyli tzw. Doktora OKEY. Co to za argument, że ta Pani psycholog wierzy w dziecko? Każdy kto podejmuje się prowadzenia terapii powinien wierzyć w pacjenta, bo inaczej wierzy w czary i jest szamanem albo wierze we własną wspaniałość i jest idiotą.
      Rzekoma kontaktowość dziecka i zaczepianie nieznajomych to raczej sygnał niepokojący. Fakt, że dziecko inaczej zachowuje się w środowkisku dobrze znanym, bliskiej rodziny i tutaj nie wystepują z nim problemy też nie broni tezy, że wszystko jest OKEY.
      Pisze Pan, że wrzesień przyniesie odpowiedz. Ale wrzesień jest za 6 miesiecy, a w przypadku trzylatka jedna to jedna szósta wieku, to tak, jakby Pan dorosłemu kazał poczekać pięć albo dziesięć lat.
      Im wcześniej zostanie nazwany problem, z którym mamy do czynienia, tym predzej dziecko moze otrzymac trafiona, wycelowana pomoc. Szesc miesiecy w przypadku Panskiego dziecka to jest baaaaardzo duzo.
      Zachecam, zeby sprawy nie zamiatac pod dywan.
      Nie policze ile razy slyszalem od rodzicow: „zalujemy, ze nie wczesniej”, „dlaczego nikt nam wczesniej nie powiedzial”, itd. Niech Pan nie dołącza do tego grona.
      Dziecku można skutecznie pomóc.
      Jeśli będzie Pan chciał, prosze się skontaktować przez formularz, może uda się pomóc w znalezieniu dobrych specjalistów w okolicy zamieszkania.
      Pozdrawiam, Michal

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.