Ojcostwo, rodzicielstwo- fundament nieoczywisty.

Pierwsza rzecz w byciu ojcem, według mnie, to budowanie relacji z matką dziecka. Lubię porównywać rodzinę do atomu. Atom składa się z jądra oraz krążących po jego orbicie elektronów. Jądro z kolei składa się z protonów i neutronów. Widzę to tak: rodzina jest atomem, rodzice są protonem i neutronem budującym jądro, a dzieci to elektrony. Jeśli tak sprawa wygląda, jeśli jest zachowana odpowiednia równowaga, to wszystko pięknie hula. Ale rzecz jest dynamiczna. Na przykład naturalną tendencja kobiety po urodzeniu dziecka jest bardzo bliska relacja z dzieckiem. Podłoże takiego stanu rzeczy ma naturę biologiczną, a nawet fizjologiczną dlatego trudno się dziwić. Skoro jednak człowiek jest wezwany do tego, żeby kierować się rozumem, to nie można się wykpić biologią. Trzeba działać pomimo naturalnej tendencji i pielęgnować przede wszystkim relację rodziców. Często dzieje się tak, że dziecko- elektron zajmuje pozycję ojca- protonu, a ten zaczyna krążyć po orbicie o coraz większym promieniu, aż kiedyś nagle nie wraca na przykład z wyjazdu integracyjnego, bo znalazł sobie “nowe jądro” (wieloznaczność słowa jądro jest tutaj nieprzypadkowa).
Kiedy układ zachowuje swoją równowagę, swoją harmonię, dziecko wcale nie traci. Ono czuje się bezpieczne. Dla niego relacja rodziców jest jak żyzna ziemia, na której może wzrastać, rozwijać się i owocować. Ludzie czasami tłumaczą różne zachwiania tego zwykłego stanu potrzebami dziecka. Na przykład: “on nie może spać sam, dlatego śpi z nami” albo “… dlatego śpi ze mną, a mąż w drugim pokoju”. Bo ja wiem… Zwykle pytam wtedy mężczyznę: “co Pan na to, że Pańska żona sypia z innym mężczyzną?” Pierwszą reakcją jest śmiech obojga ale zwykle to mężczyzna pierwszy przestaje się śmiać i głęboko się zamyśla.
Sprawa staje się oczywista w przypadku rozwodu, kiedy widać jak ewidentny rozpad relacji rodziców przekłada się na stan emocjonalny dziecka. A niby jest fajniej- bo wreszcie spokój, bo dwa prezenty na święta, bo tata wreszcie spędza czas jak jest jego weekend. Jednak pojawia się takie bliżej nieokreślone uczucie spadania w dół, bo zabrakło gruntu pod nogami, zabrakło fundamentu.
Podrzucam to Państwu pod refleksję.

4 komentarze

  1. Rzecz nie jest taka czarno-biała jak piszesz. Chociaz w teorii absolutnie zgadzam sie ze wszystkim co piszesz, to zycie rządzi sie swoimi prawami. Klucz do sukcesu bez wątpienia leży w szczerych rozmowach dotyczących swoich potrzeb i staraniach obu stron aby je zaspokoić. Moje dziecko potrafi sie budzić co poltorej godziny w nocy i wtedy sie poddaje – spimy razem. Ja z synem, bo maz musi rano wstać do pracy wiec po co ma sie budzić co 1,5h. Ale to wszystko kiedys minie (głęboko wiedzę ze kiedys moj syn prześpi cała noc….) i tylko od nas zależy czy to przetrwamy czy sie poddamy i poszukamy „łatwiejszej” drogi do zaspokojenia potrzeb. Łatwiejszej w cudzysłowie bo tak wcale nie jest łatwiej na dłuższa metę. Jak śpiewał Gawlinski „jestem juz zmęczony, wracam dzis do zony”…

    1. Marta, wybacz jeśli przekroczę granicę żartu ale czy to oznacza, że można mieć słuszne powody, żeby sypiać z innym facetem? 😉

  2. Fajnie jest się cały czas lubić z Mężem i wyczekiwać chwil spędzonych razem.
    Dzieci dorastają, wychodzą z domu i jeśli są jedynym 'powodem’ do bycia razem, to może być słabo.
    A spania osobno udało nam się uniknąć, choć przy drugim (wyjącym przez 8 miesięcy całe nocy- 4-5h na rękach w nocy to była norma) nie było łatwo… Ale tak samo Mąż jest ojcem, jak ja matką 🙂 bycie w domu to też 'praca’ i też trzeba mieć siły na kolejne karmienia (które wysysają energię dosłownie) i bycie z dzieckiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.