Znajoma mieszkająca na stałę w Belgii słyszała ostatnio w parku jak mama zwracała się do pięciomiesięcznego dziecka: „kiedy Ty wreszcie pójdziesz do pracy i zaczniesz na siebie zarabiać, Ty darmozjadzie jeden”.
Świat staje na głowie, a właściwie już stanął. Podobno nie jest to odosobniony przypadek, bo w Belgii zewnętrzny przejaw więzi z dziećmi jest słabo widoczny. Większość stara się jak najszybciej, na jak najwięcej godzin dziennie przekazać swoje dziecko instytucji opiekuńczo wychowawczej, a samemu realizować „swoje życie”.
U nas jeszcze niektórzy rozumieją, że to właśnie rodzina i dzieci są tym „ich życiem”. Niestety dominacja pieniądza i sado- hedonistyczny kierat harowania cały rok na przesadnie drogie dwa tygodnie wakacji dopada także wielu z nas. Ludzie zarzynają się przez cały rok, zapominają o bliskich i o zdrowiu, po to tylko, żeby kupić. Kupić wakacje właśnie, dom na kredyt, samochód nadnaturalnie wydłużający brakujące elementy dziurawego ego.
W tym układzie dziecko staję się przeszkodą na drodze do osiągania celów, bo przecież ile ten darmozjad pochłania środków! W Belgii na (nie)szczęście mają socjalistycznie rozwinięty system zasiłków 90 na pierwsze, 167 na drugie, a 249 Euro na trzecie i każde kolejne dziecko. Ale widać, że nie o to chodzi. Coś się może łatwo zgubić.
Myślę, że coraz młodsze dzieci w polskiej szkole, to właśnie znak, że i nam się coś gubi. Rekordzistą był tata, który wyliczył, że jeśli jego córka pójdzie w tym roku do szkoły, to będzie miała za 12 lat większe szanse dostania się na lepsze studia, niż jeśli pójdzie za rok. No cóż, każdy ma swoje wartości…