Błogosławieni, którzy się nudzą albowiem oni… coś sobie wymyślą.

Kilka dni temu, ku mojej wielkiej radości, syn sięgnął po moją książkę. Zaczął ją czytać!!! To wspaniałe zwłaszcza, że jest w pewnym sensie jej współautorem. Jego recenzje były natychmiastowe- na przykład wparował do mojego pokoju, pomimo próśb, żeby nie przerywano mi drzemki i ochrzanił mnie z góry na dół za to, że napisałem o Jenga Angry Birds, że to najgłupsza zabawka świata. Dla podkreślenia swoich słów rzucił klockiem z gry na kołdrę i wyszedł.

Ale nie o tym.

Dzień później, przy śniadaniu wyznał spontanicznie: “tata, wiesz dlaczego ja zacząłem czytać Twoją książkę?”

Moja pierś zrobiła się niecodziennie wypięta, duma zaczęła powoli kipieć uszami, bo spodziewałem się, że zaraz powie jak jestem dla niego ważny albo jak bardzo mnie podziwia, a on na to: “bo się nudziłem”. Balon pękł. To po moją książkę można sięgnąć z nudów, a nie tylko i wyłącznie z powodu jej wspaniałości?

Natychmiast jednak przyszła inna refleksja. Coś, co chciałem już dawno powiedzieć. Rodzice boją się tych słów bardziej niż najgorszego wyroku. Gdy dziecko mówi “nudzę się”, natychmiast idzie za tym poczucie winy, przymus wymyślenia jakiegoś zajęcia potomkowi, pomysł kupna nowej zabawki, gadżetu albo kolejnych zajęć pozalekcyjnych. Bo jeśli dziecko się nudzi, to znaczy, że ja nie sprawdzam się jako rodzic? Czy aby na pewno?

Przecież to człowiek, a to znaczy istota twórcza. Nuda, jeśli się ją “weźmie na klatę” i nie zabije jakimś łatwym, ucieczkowym sposobem, może być matką twórczości w naszym życiu.

Ale my w dzisiejszych czasach chyba w ogóle przeżywamy rodzicielstwo jak nieprzerwany egzamin u wrednego, złośliwego profesora. Tym profesorem są w naszych oczach własne dzieci. To chyba nie tak.

PS. Dorośli chyba też uciekają przed nudą i przez to ich życie staje się nudne.

2 komentarze

  1. A najlepiej uniknąć poczucia winy za nudę dziecka dając mu komputer, prawda? To dopiero zabija kreatywność i czasami wręcz dehumanizuje młodego.

    1. „ale przecież takie czasy, dziś każdy musi znać się na komputerze”- tłumaczą zagłuszając swoje poczucie winy. A chodzi o to, żeby w procesie wychowania uformować elastyczną osobowość, która poradzi sobie z szybko zmieniającej się rzeczywistości. Osobowość, która zasadza się na sprawnym umyśle z jednej strony ale i ugruntowanym systemie wartości, emocjach, które się szanuje i mądrze się nimi zarządza itd. z drugiej. Każdego języka programowania i innych umiejętności można się nauczyć na kilkudziesięciogodzinnym kursie ale to jest „software”, a proces wychowawczy ma ukształtować solidny „hardware”. Rozmawiałem ostatnio z kobietą, która mówiła: „komputera nauczyłam się na studiach i nigdy nie brakowało mi kompetencji w tym obszarze”. Natomiast ma na tyle silną osobowość, że potrafiła „wziąć na klatę” autystyczne dziecko z cały pakietem emocji, wyzwań itd. Taką osobowość dali jej rodzice, którzy zafundowali jej dzieciństwo przez duże „D”, a nie z tylko z kolejnym levelem w grze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.