Wypluj to słowo czyli kto tak naprawdę jest debilem.

Koleżanka psycholog opowiadała mi ostatnio, jak podczas terapii dziewięcioletnia dziewczynka skarżyła jej się: “tata mówi, że jestem debilem i że zawsze będę debilem… ostatnio jak tata odrabiał ze mną lekcje to się zdenerwował i tak mi powiedział”.
Jak byłem młody, funkcjonowało takie powiedzonko: “wypluj to słowo”. Używało się go, kiedy ktoś powiedział, że mogłoby się przydarzyć coś, czego sobie nie życzyliśmy. Jest w tym powiedzeniu ludowa intuicja, która sięga biblijnej księgi przysłów. Wiem, że będą ten tekst czytać także osoby niewierzące w Boga ale jak powiadają najbogatsi żydzi “można nie wierzyć w Boga ale nie wierzyć Biblii jest głupotą”. Otóż starotestamentalna Księga Przysłów w rozdziale 18, wersecie 21 mówi: “życie i śmierć jest w mocy języka, jak kto go lubi używać, taki spożyje zeń owoc”. Krótko mówiąc co gadasz, to Ci się stanie. Powie ktoś głupota, zabobon, średniowiecze. Nie w takie głupoty ludzie wierzą. Dlaczego nie spróbować? Dlaczego nie zacząć błogosławić czyli dobrze mówić? Przede wszystkim samemu sobie, a dalej wszystkim innym, których spotykamy. Nie wiem jak to działa. Ja mam swoje przekonania i gdzieś w nich próbuje te sprawczą moc słowa osadzić. Kto inny powie psychologia, emocje, samospełniające się proroctwo. Tak, czy inaczej ta intuicja, że słowa są ważne powraca i… cały czas jest lekceważona. Tak trudno jest powiedzieć do dziecka “jesteś zdolny i poradzisz sobie z tym zadaniem”? Czy to głupie? Niemądre? A powiedzieć do niego “Ty debilu” to zapewne szczyt rozsądku?
Powiedzieć sobie dziesięć razy rano “to będzie wspaniały dzień” to zapewne głupota ale zrzędzić od rana na wszystko i prorokować, że się nie uda, że ona znów będzie wredna, że będą korki, że na pewno się spóźnie, że nie dam rady- to racjonalność w czystej postaci, tak?
Wracając do wspomnianego taty (jeśli można tak nazwać tego psychicznego oprawcę), przypomina mi się opowieść szwagra policjanta, który pojechał kiedyś do kobiety pobitej przez męża siekierą. Mężczyzna uderzył żonę kilkakrotnie obuchem w głowę. Lekarz z wezwanego na miejce pogotowia narzekał: “szkoda, że obuchem, a nie ostrzem”. Mój szwagier był oburzony. Lekarz wyjaśnił krótko: “po uderzeniu ostrzem mamy zwykły krwotok- sprawa jest prostsza, po obuchu mamy obrażenia i krwiaki wewnętrzne, nie wiemy co robić…” Czasami myślę o tym ile można zadać bólu dziecku (i w ogóle drugiemu człowiekowi), nawet go nie dotykając…
Ty, który doczytałeś do tego miejsca- jesteś wspaniałym człowiekiem, jesteś mądry, piękny, jesteś po prostu wielki. Będziesz miał fantastyczny dzień. Dziś i zawsze.

Poniżej świadectwo dorosłego mężczyzny (zakonnika) o tym, jak długo musiał się zmagać z jednym słowem swojej nauczycielki 🙁

 

 

7 komentarzy

  1. Świetny wpis. Ale podejmę dyskusję w inny sposób. Mam tryliony przykładów tego od kogo usłyszałam jakim jestem „debilem”. Począwszy od rodziców niezadowolonych z ocen w szkole, poprzez rodzeństwo (z lepszymi ocenami) aż po nauczycieli w szkole średniej i wykładowców w szkole wyższej. Pamiętam moment, w którym nie dość, że zdałam egzaminy gimnazjalne i dostałam się do jednej z najlepszych szkół średnich w okolicy, to mama aż upuściła coś w kuchni, bo nie wierzyła, że mogę się dostać gdziekolwiek indziej niż do zawodówki. Potem jak w tej szkole średniej matura była taka, że „trzeba trafić w klucz odpowiedzi” i moje samodzielne myślenie nigdy, ale to nigdy nie pokrywało się z kluczem – byłam wyzywana przez polonistkę przy całej klasie od tłumoków i debili i na bieżąco słuchałam o tym, jak będę ulice zamiatać albo kible sprzątać. I maturę z polskiego zdałam na prawie 60 % pisemną, a 95% ustną, to polonistce szczęka opadła. W tej samej szkole średniej (technikum) chemiczka-sadystka takimi samymi określeniami „uderzała” we mnie przy wszystkich koleżankach i kolegach. Mało tego, byłam jeszcze „konfidentem” i „cnotką ….”, bo zgłosiłam nauczyciela wychowania fizycznego do wychowawcy, bo „rączki go świeżbiły tam, gdzie nie powinny”. Inna rzecz, jak zdałam maturę i złożyłam dokumenty na studia inżynierskie (!), na które się dostałam bo specjalizacja była idealnie podchodząca pod moje pasje – nikt nie wierzył, że przejdę I semestr, że się utrzymam. Owszem, było mi tak ciężko, że musiałam siedzieć z kolegami i prosić ich o korepetycje w zamian za gotowanie im obiadów i sprzątanie. Owszem, nie dawałam rady z matematyką, fizyką, chemią ale też filozofią. I co się stało? Tak długo chodziłam za wykładowcami, że dla świetego spokoju dawali mi kolejne podejścia do zdania. I zdawałam. Za 4,5,6 podejściem. Po co mi to wszystko było? I tutaj moja pointa – żeby udowodnić sobie i innym, że nie jestem taka głupia za jaką mnie maja. Udało mi się to. Skończyłam studia inżynierskie z 4 na dyplomie, ale ta czwórka była dla mnie jak złoto na olimpiadzie. Skutek jest taki, że jestem jedynym magistrem inżynierem w rodzinie. Jedynym. Po co to wszystko mówię? Wiesz Michał, nie wiem czy dokonałabym tego, gdyby nie te wyzwiska. Większość mojego dzieciństwa i dorastania byłam jak ta dziewczynka z Twojego wpisu. Nawet jak przyniosłam dyplom i pokazałam rodzinie, to usłyszałam: „widzisz? udało ci się. a wszyscy myśleliśmy, że będziesz rowy kopać”… Wiem, że mnie ta krytyka zmotywowała. Nie dałam się. Nie wiem czy byłabym tak uparta na pokonywanie swoich barier gdyby nie ciągła krytyka od rodziny. W moim przypadku ta właśnie krytyka zadziałała na mnie jak kij z marchewką i bat jednocześnie. Ale rozumiem, że nie każdy mógłby tak mieć. Dało mi siłę to, że chciałam wszystkim i SOBIE udowodnić, że nie jestem „debilem”. I patrząc na moje rodzeństwo „z lepszymi ocenami” widzę, że niestety dla nich „zagłaskanie” wyszło gorzej niż krytyka i krzyki na mnie. Może dlatego, że mam już twardszą skorupę?

    1. W Twoim przypadku moja teza pada. Ale mam też inną tezę, którą forsuję- ostatnio między innymi w pracy z siódmoklasistami- „ważniejszy jest ten przekaz, który fundujemy sami sobie niż ten, który przychodzi z zewnątrz”. Zatem dopóki moje myśli nie idą za nawet najgorszymi słowami z zewnątrz- ZWYCIĘŻAM. I tę tezę Ty doskonale potwierdzasz. Skąd jednak u Ciebie taki silny, wewnętrzny pozytywny głos? Co by było gdybyś dostawała od początku BŁOGOSŁAWIEŃSTWO- tzn. dobre słowa? Dlaczego dobre słowa u innych przyniosły inny efekt? Na Twoim przykładzie widać, że to jest bardziej skomplikowane niż w moim tekście. Dziękuję za Twój głos 🙂

      1. Hmmm… Tutaj zawiodę Twoich niewierzących czytelników bloga. Ja z Panem Bogiem żyję dobrze, a moje rodzeństwo „średnio” się z Nim zgadza, także … może jestem wybrana do jakichś większych dzieł 🙂 Bo z Pisma Świętego wiemy, że Pan Bóg uzdalnia powołanych, a nie powołuje uzdolnionych. Pozdrawiam i dzięki za ten tekst i podrzucenie filmu Nowaka. Odnalazłam w nim trochę swojej historii.

        1. Moi niewierzący czytelnicy zapewne czują się zawiedzeni ale na pocieszenie mogę powiedzieć stare oazowe: „dobrze, że jesteście.” 🙂

  2. Twoi niewierzący czytelnicy znow odnaleźli cos dla siebie – wg buddyzmu nieważne co inni mysla o Tobie, ważne co Ty myślisz o nich. I ważne zebys kochał siebie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.